WÓJCIK: Czy Europa potrzebuje prawa do bluźnierstwa?

Trzeba stale przypominać o uniwersalnym charakterze wolności słowa – ale też o zakazie dyskryminacji ze względu na przynależność religijną lub jej brak


W 2014 r. regulacje zakazujące bluźnierstwa, czyli obrażania boga i religii bądź naruszania uczuć religijnych, obowiązywały w jednej czwartej państw świata, jak podaje Centrum Badań Pew. Europejską opinię publiczną i decydentów słusznie oburza surowość regulacji obowiązujących w Pakistanie czy Iranie, gdzie za bluźnierstwo grozi kara śmierci, czy wysokie wyroki pozbawienia wolności za zbrodnię tego typu w Afganistanie, Algierii, Indonezji oraz Sudanie. Zakazy bluźnierstwa obowiązują też w kilku stanach USA, a także w nieliberalnych krajach takich jak Rosja czy Turcja. Jednak prawne zakazy bluźnierstwa lub obrażania uczuć religijnych znajdziemy również w wielu europejskich demokracjach – choć w obrębie Unii Europejskiej występuje duże zróżnicowanie surowości kar i rzeczywistej skali stosowania sankcji.

Fragment artykułu Anny Wójcik,

który w całości ukaże się w najnowszym numerze Res Publiki.

Od 27 kwietnia do nabycia w naszej księgarni

Prawne osady

Formy prawne trwają długo po zmierzchu formacji społeczno-gospodarczych, które je zrodziły. Bywa, że osady dawnych porządków utrzymują się w prawodawstwie uporczywie, nie tylko w pomniejszych przepisach. W obrębie Unii Europejskiej przestępstwo bluźnierstwa znajdziemy dzisiaj w kodeksach Austrii, Danii, Finlandii, Grecji i Włoch oraz w prawie konstytucyjnym Irlandii. Do 2008 r. zakaz bluźnienia przeciwko wierze chrześcijańskiej obowiązywał na gruncie angielskiego common law, a do 2016 r. na Malcie. Przestępstwo obrazy uczuć religijnych obowiązuje na Cyprze, w Czechach, Danii, Finlandii, Grecji, Hiszpanii, Holandii, Litwie, Niemczech, Polsce, Portugalii, Słowacji i we Włoszech. Europejski Trybunał Praw Człowieka, na gruncie wypracowanej przez siebie doktryny marginesu uznania (margin of appreciation) kompetencji państw-sygnatariuszy Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, konsekwentnie twierdzi, że zakazywanie ataków na przedmioty i miejsca kultu nie wchodzi w sprzeczność z zasadą wolności wypowiedzi – o ile przedsięwzięte przez państwa środki są proporcjonalne do słusznego celu.

W Europie najsurowszy reżim przeciwko bluźnierstwu obowiązuje w Irlandii, gdzie grozi kara do 7 lat pozbawienia wolności. Do zmiany konstytucyjnego zakazu bluźnierstwa wymagane jest referendum, którego przeprowadzenie planuje obecny rząd. Od czasów dyktatury Benito Mussoliniego bluźnierstwo jest też surowo karane we Włoszech. Dla kontrastu Francja szczyci się usunięciem kar za bluźnierstwo już w 1789 r., a francuskie społeczeństwo w dużej mierze buduje swoją tożsamość wokół idei republikańskiego sekularyzmu i absolutyzowanej wolności słowa. Dlatego po ataku terrorystycznym na redakcję „Charlie Hebdo” w 2015 r. zarówno prezydent, jak i premier Francji zapewniali obywateli, że nie zmienią ponad dwustuletniego wolnościowego kursu. Z drugiej strony Francja jest światowym pionierem we wprowadzaniu regulacji dotyczących zakazu antysemityzmu i rasizmu, a także zakazów negowania ludobójstw II wojny światowej. Wszystko to komplikuje narrację o radykalnej i konsekwentnej doktrynie wolności słowa nad Sekwaną.

Kraje z silną pozycją polityczną i ekonomiczną Kościołów katolickiego, prawosławnego czy ortodoksyjnego, jak na przykład Irlandia, Polska, Bułgaria i Grecja, utwierdzają swoją tożsamość narodową w kontrze do Francji nie tyle dzięki ochronie wolności wypowiedzi, ile silnymi regulacjami dotyczącymi ochrony religii. Wolność religijną interpretują jako kluczową w kanonie praw człowieka. W Polsce w 2015 r. Trybunał Konstytucyjny uznał konstytucyjność obrazy (znieważenia) uczuć religijnych. W Grecji nacjonalistyczny Złoty Świt postuluje dzisiaj zwiększenie i tak surowych już kar za bluźnierstwo.

Stosunkowo nieliczne państwa postanowiły ostatnio dokonać przeglądu swojego prawodawstwa i zliberalizować lub w całości usunąć przepisy o bluźnierstwie. Zalicza się do nich Wielka Brytania, ale też katolicka Malta, która zreformowała swoje prawodawstwo w 2016 r. Rok wcześniej, w odpowiedzi na tragiczne wydarzenia we Francji, Islandia zniosła karę 3 miesięcy więzienia za „znieważanie doktryny lub praktyk uznanych przez prawo grup religijnych”. Ten krok zaaprobował islandzki Kościół luterański oraz zdecydowana większość opinii publicznej.

Stare prawa powracają

Możemy też wyróżnić kraje, w których obserwujemy powoływanie się na od dawna uśpione przepisy, nierzadko pochodzące z czasów formowania się nowożytnych porządków konstytucyjnych. Do tej grupy zaliczamy Grecję: w 2012 r. dramaturg Leartis Vassilou został tam skazany na podstawie przepisów o bluźnierstwie z połowy XIX w. za wystawienie adaptacji amerykańskiej sztuki, w której Chrystus i apostołowie byli przedstawieni jako homoseksualiści. Tymczasem w 2016 r. w niemieckim katolickim mieście Münster zagorzały ateista musiał zapłacić 500 euro grzywny za jeżdżenie samochodem oblepionym hasłami przeciwko chrześcijaństwu, takimi jak „Zabić papieża Franciszka. Reformacja jest fajna”. W 2006 r. na podstawie artykułu 166 niemieckiego kodeksu karnego Strafgesetzbuch na rok więzienia w zawieszeniu skazano mężczyznę, który rozdawał w meczetach kawałki papieru toaletowego z napisem „Koran”. W lutym 2017 r. na gruncie prawa z 1866 r. skazano w Danii mężczyznę, który spalił Koran i opublikował film ze zdarzenia w mediach społecznościowych. To prawo ostatnio przywołano w Danii w 1971 r., a ostatni wyrok skazujący na jego podstawie zapadł w 1946 r. Na przykładzie Danii, Niemiec i Francji obserwujemy, w jak zróżnicowany sposób porządki prawne Europy zachodniej redefiniują się dzisiaj wobec roli islamu w życiu ich społeczeństw. W 2005 r. prokurator generalny Danii uznał, że zamieszczone w prasie karykatury proroka Mahometa mieszczą się w obrębie duńskiego rozumienia wolności słowa. Jednak w 2017 r., w zaskakującym dla wielu Duńczyków wyroku, sąd skazał obywatela Danii na karę za znieważanie przedmiotu kultu religijnego, Koranu – zarazem potwierdzając zasady pluralizmu i niedyskryminacji ze względu na religię i pokazując tym samym, że prawo do ochrony obejmuje wszystkie zarejestrowane religie i kulty.

Kwestia dopuszczalnych granic krytyki religii, głównie islamu, jest od kilkunastu lat szeroko dyskutowana wśród społeczności międzynarodowej. Już w 1999 r. w odpowiedzi na „islamofobię” społeczeństw Zachodu Pakistan zaproponował rezolucję Komisji ONZ ds. Praw Człowieka w sprawie zakazu znieważania islamu. Po atakach 11 września pomysł ewoluował w stronę rezolucji zakazującej znieważania i propagowania fałszywych informacji o wszystkich religiach. Rezolucja miała zostać przegłosowana w 2005 r., ale ze względu na skandal wokół duńskich karykatur Mahometa nie uzyskała wystarczającego poparcia.

Prawo do bluźnierstwa

Liberalny amerykański filozof prawa Stanley Fish w eseju Nie ma czegoś takiego jak wolność słowa… I bardzo dobrze[i] zwraca uwagę, że mowa nigdy nie jest „wolna” w podwójnym sensie. Po pierwsze, niesie konsekwencje i nie działa w próżni. Po drugie, jest zawsze politycznie uwikłana. Chociaż „wolność słowa” i „rynek idei” to abstrakcje, są też narzędziami w bardzo konkretnych walkach politycznych.

Przypatrując się retoryce wyborczej we Francji, obserwujemy, jak w dojrzałych demokracjach Zachodu wahadło wychyla się w niebezpieczną stronę: politycy narodowej prawicy pod sztandarem walki o utrzymanie sekularyzmu w życiu publicznym oraz rozszerzenia zakresu wolności wypowiedzi coraz częściej postulują ustanowienie prawa do bluźnierstwa, czyli de facto zmniejszenia zakresu ochrony przed przestępstwami motywowanymi uprzedzeniami na tle religijnym. Marine Le Pen już w 2014 r. zapowiedziała, że będzie za wszelką cenę bronić „prawa do porównywania Koranu do Mein Kampf”. Nietrudno się domyślić, że główną intencją Frontu Narodowego jest podsycanie niechęci do muzułmanów i islamu oraz polaryzowanie francuskiego społeczeństwa w nadziei na spektakularny sukces wyborczy. W tym kontekście na pytanie, czy Europa potrzebuje prawa do bluźnierstwa rozumianego tak, jak widzi je Front Narodowy i inne partie radykalne, należy odpowiedzieć zdecydowanie negatywnie. Z drugiej strony niepokojące jest postępujące odkurzanie prawnych reliktów czy tendencja do surowszego kryminalizowania przestępstw wobec religii lub naruszania uczuć religijnych. Gdy europejscy politycy coraz śmielej powracają do zasady cuius regio, euis religio, rezerwując wolność wypowiedzi i ochronę przed prześladowaniami tylko dla grup większościowych, które reprezentują, trzeba stale przypominać o uniwersalnym charakterze wolności słowa – ale też o zakazie dyskryminacji ze względu na przynależność religijną lub jej brak.

Zdjęcie: Blasphemy or faith? DoctorTac, Flickr


[i] Stanley Fish, There’s no such thing as free speech: And it’s a good thing, too, Oxford University Press, 1994.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa